Informacje

avatar

memento z Mazowsza
40675.74 km wszystkie kilometry
5591.61 km (13.75%) w terenie
65d 02h 20m czas na rowerze
21.03 km/h avg

Kategorie

100up.97 200up.7 300up.2 imprezy rowerowe.4 inne.522 wycieczki jednodniowe.40 wycieczki kilkudniowe.44 wypady w teren.158

2015

baton rowerowy bikestats.pl

Ciekawsze wypady - będą jak gdzieś pojadę

w przygotowaniu

Moje rowery

Moje zdjęcia

Tu jeździłem

Zaliczone gminy

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

imprezy rowerowe

Dystans całkowity:323.89 km (w terenie 130.00 km; 40.14%)
Czas w ruchu:17:14
Średnia prędkość:18.79 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:80.97 km i 4h 18m
Więcej statystyk
Sobota, 21 listopada 2015 | linkuj | komentarze(1)
Kategoria wypady w teren, imprezy rowerowe
d a n e w y j a z d u
45.83 km
25.00 km teren
03:29 h
13.16 km/h
TInO Nawigator 2015
Etap rowerowy

Za długo zamarudziłem na trasie pieszej (40km), za długo siedziałem na przepaku, za szybko zapadł zmrok, za dużo deszczu spadło i za szybko padło mi oświetlenie. Błędnie założyłem że 5h na 50km rowerem po zmroku to wystarczająco dużo. Błędnie zaatakowałem trudne nawigacyjnie punkty zamiast od razu pojechać na asfaltową pętlę po dostępniejsze z siodełka. Spacer przez bagno z rowerem na plecach utwierdził mnie w tym przekonaniu. Niezłe doświadczenie na przyszłość - na trudniejszych nawigacyjnie imprezach trzeba wziąć pod uwagę możliwość, że nie idzie się po komplet punktów... w pewnych sytuacjach :)
Świetna impreza!


Krajobrazy okolic Mińska Mazowieckiego - ChmielewNa trasie X Nawigatora, gdzieś na poluKompas i mapa

Spłoszone kilka stad saren, a na nocnej pętli również parka łosi.

Sobota, 22 maja 2010 | linkuj | komentarze(12)
Kategoria wypady w teren, imprezy rowerowe
d a n e w y j a z d u
80.44 km
20.00 km teren
03:44 h
21.55 km/h
Waypointrace

Start w wyścigu na orientację. Trochę błądzenia, dużo błota i jeszcze więcej wody...
..w butach oczywiście.

Był to już mój trzeci start w tej imprezie. Dotychczasowa kompanija niestety zaniemogła: pojechałem więc ja oraz team Bartka&Fryty; ("Dziewicy Buntownicy"). Punkty bardzo fajnie porozmieszczane. Aż trochę żałowałem, że w ciągu roku nie dane mi było kręcić więcej i teraz startować w kategorii 'PRO'. No, ale "takie są skutki [...]", więc pretensji do nikogo mieć nie mogę.
Po ostatnich-"wiosennych" załamaniach pogody: podtopieniach i powodziach przyszła wreszcie Pogoda [i to taka przez duże "Pe"]... Pogoda przyszła ale kałuże nie poszły sobie. Wyścig przy słoneczku po zalanych łąkach może być przyjemny jak się ma kajak. Rowerem było jeszcze przyjemniej;)

3, 2, 1, START!
Machnąłem ręką do zbuntowanych dziewic i pojechałem w swoją stronę ciągnąc sznurek rowerzystów. Oczywiście nie przemyślałem do końca swojej decyzji i nadrobiłem trochę metrów bezsensowną "jazdą naokoło".
Szukanie pierwszego punktu trwało dłuuugo. Za długo. Jeździłem w te i wewte szukając dobrego "skrzyżowania szlaków". Wszyscy "zawodnicy" gdzieś mi pouciekali. Zostałem sam z ekipami którym raczej się nie spieszyło. Po zrobieniu kilku kilometrów w lasku zatrzymuję się i spokojnie wpatruję w mapę. Spokojnie na tyle na ile pozwala frustracja... i mapa nagle do mnie przemówiła. Powiedziała bardzo prostymi słowami: "Jesteś idiot!". W sumie to trochę w tym prawdy jest. Zadrukowana na kolorowo kartka odkryła swoją największą tajemnicę tego dnia. Pokazała mi CMENTARZ! Jakkolwiek by to złowieszczo nie zabrzmiało, zlokalizowanie mikroskopijnego pola usianego krzyżykami na mapie było sporym ułatwieniem przy późniejszym lokalizowaniu lampionu w terenie.
Po perforacji jadę do kolejnego punktu. Z dotarciem do "jedynki" nie było żadnego problemu, po drodze minąłem kilku rowerzystów w koszulkach BS [pozdrawiam]. Perforuję i zapoznaję się z jednym z zawodników, okazuje się, że Kazik ma podobną wizję zdobycia kolejnych punktów. Dalej jedziemy już razem. Do WP4 docieramy, może nie tak, jakbyśmy tego na początku chcieli, ale docieramy i punkt zdobywamy. Kazik ciśnie mocno więc nie ma czasu na kontemplację "okoliczności przyrody". Zdobycie WP5 nie było problemem, natomiast kolejny punkt wiązał się z przejściem przez jakiś zarośnięty sad i dwiema marnymi próbami przedzierania się przez krzaczory nad strumykiem. Jak już uporaliśmy się z sadem oczom naszym ukazał się... lampion. Może i trochę zbyt patetycznie, ale widok zawodników atakujących lampion od drugiej strony rzeczki brodzących po łydki w wodzie pachniał jak napalm o poranku, pachniał zwycięstwem;) Niestety jadąc do kolejnego punktu (był bardzo blisko, a i dojazd wydawał się być łatwy) zbłądziliśmy i wylądowaliśmy pod Nadarzynem. Szybko po szosie, skręt na szlak i chwilkę później perforacja karty. Kazikowi został jeszcze do podbicia jeden punkt(WP2), ja już miałem komplet. Rozdzielamy się. Trochę 'zbyt naokoło' dojechałem do Komorowa i dalej na metę. Taśmy nie przerwałem, byli już jacyś zawodnicy przede mną. Było ich dwóch, a więc szybka kalkulacja i okazuje się, że przypadło mi najzaszczytniejsze trzecie miejsce. Triumf na miarę Cezara. Czekam na znajomych. Dzicy buntownicy skompletowali się prawie po godzinie. Teraz jest czas na kontemplację przyrody z poziomu parkingowej kostki bauma. Jedziemy naładować baterie, wracam do domu, spłukuję z siebie błoto i wracam na dekorację. Uścisk dłoni Prezydenta, wręczanie nagród, blablabla. Po hymnie i sesji zdjęciowej przyszedł czas na udzielanie wywiadów i autografy.
Wieczorem dowlokłem się na imprezę do akademika.


Zdjęcia od organizatorów ze strony wyścigu:



START 10:13
WP2 - Komorów 10:41
WP1 - Paszków 10:52
WP4 - Olesin 11:23
WP5 - Stara Wieś 11:55
WP6 - Żółwin 12:13
WP3 - Natalin 12:42
META 13:12

Wyścig super!
(km w terenie do zweryfikowania)


Sporo nowych doświadczeń.
Lekcja nr. 3: Jak decydujemy się na jazdę sportową w parach to pamiętajmy o podziale obowiązków. Jeden pilnuje tempa, drugi nawiguje.

Sobota, 30 maja 2009 | linkuj | komentarze(16)
Kategoria 100up, imprezy rowerowe, wypady w teren
d a n e w y j a z d u
121.04 km
60.00 km teren
06:06 h
19.84 km/h
Czy można zgubić rower podczas wyścigu rowerowego?!
-można!




10:30 Start!
No i wystartowaliśmy... a właściwie to Oni wystartowali, ja zostałem na miejscu startu bo nie schowałem bluzy do plecaka... swoją drogą stojąc najbliżej "wyjazdu" miałem okazję zostać wyprzedzonym przez 250 osób(w tym "kobiety i dzieci")... to nie tak powinno wyglądać. Plecak na plecy, mapa do kieszonki w koszulce i jazda. Tłum startujących tłoczył się na drodze... praktycznie nie było możliwości wyminięcia -prócz pustego(sic!) chodnika... dziwne że nikt się nim nie zainteresował... Wymijając wszystkich w bezpiecznej odległości przed dojazdem do ul Wojska Polskiego byłem już w czołówce(może nie na długo, no ale zawsze)...



pkt 11 Parzniew
Punkt zdobyty szybko i bezboleśnie, minąłem ekipę NR i skracając drogę przez tory pojechałem po kolejny..

pkt 10 Krosna-Parcela
Dojazd asfaltem prawie do samego punktu nie stanowił żadnych problemów... dociągnąłem na kole jednego zawodnika, więc chyba nie było najgorzej. 100m przed punktem polna droga którą jechaliśmy zakończyła się na "plantacji wikliny", pomyślałem, że punkt powinien być gdzieś w pobliżu(przyznam się że liczyłem, że ta wiklina rośnie nad samą rzeką, że przejdę 5m przez te chaszcze i znajdę pień z przytwierdzonym doń lampionem) człek którego ciągnąłem na kole pomyślał pewnie to samo i zaproponował, żebym wszedł w wiklinę, a on objedzie ją z drugiej strony -jak któryś z nas znajdzie lampion to krzyknie... Ostatni raz zgodziłem się na taki układ! Rzuciłem rower w krzaki i wlazłem w tę @#^%$ wiklinę... Najgorsze jest to, że nie wpadłem na pomysł iż tak schowany punkt byłby co najmniej "głupotą ze strony orgów"... Ja za swoją "kreatywność" zostałem nagrodzony spacerkiem przez LAS wikliny :] przedzierając się(tak wyjątkowo bezsensownie) doszedłem aż do rzeki -stamtąd było widać oddaloną o 150m uśmiechniętą ekipę podbijającą swoje karty przy lampionie(ciekawe czy ktoś z nich zauważył samotnego zawodnika wychylającego głowę z pokrzyw)... Pewnie o całej tej historii szybko bym zapomniał gdyby nie fakt że nie mogłem później znaleźć miejsca gdzie odstawiłem swój rower:/ Taaaaak, to jest coś czym można się pochwalić -"zgubić rower na wyścigu rowerowym"... Na szczęście rower się znalazł w gęstwinie wikliny... Jak dotarłem do lampionu została przy nim masa śladów, rozjeżdżone błoto i dwóch zawodników... nie wyglądali na takich którym się spieszy... :/

pkt 7 Józefów
Nazwa punktu trochę nieadekwatna do jego lokalizacji no ale dobra... nie będziemy dyskutować:)
Właściwie to powinienem pominąć opis tego punktu bo jego zdobycie było czystą formalnością, ale...
ale zaraz po podbiciu karty chcąc "odszukać stracony czas" wyrżnąłem się na śliskim błocku[błoto z kategorii polnej, śliskiej i mokrej gliny o sraczkowatym kolorze]. Maziowatość gruntu oraz głębokie i długie koleiny nie idą ze sobą w "dobranej" parze... szukanie okularów w krzakach i kolejne 5min w plecy:/

pkt 4 Turczynek
Dojazd do punktu głównie asfaltem; w międzyczasie: 'śniadanie na siodle'.
Punkt był formalnością, pojechałem skrótem znanym już z poprzedniej edycji WPR, pomogłem dwóm zawodnikom się odnaleźć na tym deszczu padole i jedziemy dalej...

pkt 5 Las Nadarzyński
..."ścieżką" wzdłuż torów, później odbicie na szlak... szybko i czysto... do momentu perforacji karty. Jak tylko wyciągnąłem z plecaka kartę do przebicia lunęło z nieba :D
I teraz zaczęła się JAZDA!! \m/ ]:->
Jeszcze będąc na "piątce" musiałem pokazać grupce zawodników dojazd na stację WKD...



pkt 3 Stara Wieś
Hahaha;) Pełen HARDCORE -na przemian jazda po ciemnym śliskim błocie, jasnym z dużą domieszką kwarcu(przyczepność OK ale nie działają na nim hamulce), brązowym z którego trzeba czyścić w każdej kałuży koła("bo się nie chcą kręcić")...
Po drodze zwinąłem zawodnika przeczesującego krzaki 1,5-2km przed docelowym punktem... woda lała się zewsząd. Miałem nawet wrażenie, że przez jakiś czas padało poziomo:) Perforacja i jazda do kolejnego pkt

pkt 9 Las Książenicki
Do tego momentu wszystko wskazywało na to że uda mi się ukończyć wyścig w regulaminowym czasie z 12pkt na koncie... Buahahahaha...
Enigmatyczność opisu, nieuaktualniona mapa(po ostatnim "bumie" na nowe podwarszawskie osiedla okolica trochę się zmieniła) oraz przecenienie sadyzmu organizatorów spowodowały niemały problem... Dojechałem do bramy jednostki wojskowej, a tam już czekał na mnie jakiś zawodnik wpatrujący się w mapę z tekstem "to nie tu"... więc zawracamy i szukamy jakiegoś wjazdu do lasu. Po drodze przyłącza się do nas kolejny(ten pierwszy w międzyczasie znika bez uprzedzenia). Z 'Towarzyszem niedoli nr2' decydujemy się na infiltrację pierwszej lepszej przecinki.. woda po łydki[u mojego TN nr2: "po piasty"] jakiś rozdeptany młodnik, wydeptane kilka ślepych ścieżek(kilkanaście minut wcześniej musiał być tu niezły sajgon)... niestety wszechobecna woda uniemożliwiła doliczenie się śladów opon. Przeszliśmy przez las do kolejnej przecinki. I tak stojąc po kostki w wodzie i rozglądając się dookoła tępym wzrokiem zarządziłem odwrót. Nawet jakby kilkaset metrów dalej był lampion to i tak musiałbym wracać po rower...
Przy moim rowerze czekała już grupka zawodników -standardowe pytanie:
"I coooo, jeeest taaam punkt?!"
"Zejdź z roweru i sobie sprawdź!"
Ale nasze miny mówiły wszystko więc po krótkiej wymianie zdań z Nową Ekipą wjechaliśmy w las z innej strony. 'Towarzysz Niedoli nr2' zniknął tłumacząc, że poszuka innego przejścia(od tamtej pory już go nie widziałem)... swoją droga była to już piąta osoba która jadąc za mną postanowiła poszukać kolejnych punktów na własną rękę... Pojechaliśmy jeszcze nierozjechaną(sic!) ścieżką wzdłuż ogrodzenia osiedla, skręciliśmy w pierwszą lepsza ścieżkę w prawo i wjechaliśmy na kolejną już "przecinkę" przed nami ukazał się drut kolczasty -ogrodzenie jednostki wojskowej, a więc hipotetyczna lokalizacja lampionu.. ktoś pojechał w lewo ja przedzierałem się po prawej stronie, my szukaliśmy punktu, a przyjeżdżały kolejne osoby, rzucały rowery i rozbiegały się po okolicznych chaszczach... stwierdziłem, że BŁĄDZIMY. Więc po krótkiej wymianie zdań z jednym członków Nowej Ekipy wziąłem rower i jeszcze raz pojechałem kierując się na czuja w inne miejsce... ilość śladów opon utwierdzała mnie w przekonaniu że czynię dobrze. Dojechałem do ogrodzenia jednostki od zupełnie innej strony i znalazłem lampion... Głośny okrzyk: "Maaam!", podbicie kartki, trochę węglowodanów i "jadziem dalej" -w tym momencie przybiegają dwie osoby(biegli wzdłuż ogrodzenia... oczywiście bez rowerów)... A ja już spokojnie, z błotem(jasne-lepkie; tzw pilsner) po piasty kieruję się na Zalesie i Żabią Wolę...

pkt 6 Las Młochowski
Do lasu dojeżdżam przez zalane wiejskie drogi[kałuże typu "kawa z mlekiem" etc]. Niestety wjeżdżam doń w dość niekonwencjonalny sposób(przez czyjeś podwórko) więc nie wiem dokładnie gdzie się znajduję. Na czuja dojeżdżam do niebieskiego szlaku przejeżdżając przez wszystkie możliwe ścieżki(mapa o nich zapomniała niestety)... znajduję pozostałość po ogrodzeniu mrowiska, niestety bez lampionu... brak śladów "szybszych" sugeruje że coś nie tak, więc powtórka z rozrywki: Wyjazd z lasu -droga PPoż -ścieżka -niebieski szlak -mapa. I po 20min błądzenia extra znajduję właściwe "mrowisko"... zresztą mocno rozjeżdżone. Podbijam, żółty szlak, wskazanie kierunku zabłąkanemu zawodnikowi, wyjazd z lasu, rzut oka na zegarek.. hehe "śmiesznie będzie jak się spóźnię na metę" i jadę po kolejne punkty. Po drodze mijam kolejnych zawodników okupujących przystanki podmiejskich autobusów i PKSów

pkt 1 Walendów
Dojazd przez jakieś wioski. Na asfalcie szybko, po szutrze wolniej i mokro.
Samo miejsce ukrycia lampionu łatwe w lokalizacji i straszliwie zdewastowane;) Rozjeżdżone błoto z kategorii "mokrej ziemi do paproci" i wygniecione sitowie doprowadzają mnie do lampionu. Perforuję więc kartę(po raz ostatni zresztą) i jadę dalej, co prawda nie pada już, ale zrobiło się chłodniej więc w drodze zakładam suchą bluzę(tę przez którą złapałem na samym starcie lekkie opóźnienie) i jadę dalej -już wiem że o komplecie punktów mogę zapomnieć. A wszystko przez błądzenie w Lesie Książenickim, Młochowskim i zgubienie roweru zaraz na początku wyścigu;)

pkt 8 Suchy Las
Okolicę znam na tyle dobrze żeby wiedzieć, że ambon do których można przyczepić lampion jest więcej niż te widoczne z drogi... a mimo wszystko łudząc się nadziejami na litość Organizatorów zjeżdżam ze szlaku i ostatkiem sił skaczę przez rów, ślizgam się po błocie(z kategorii 'śliskiego i grząskiego czarnoziemu') i wspinam się na dwie kolejne ambony... kicha, punkt musi być na jakiejś innej... ale nie mam już czasu więc zwijam się;)

pkt 2 Kanie
Zabrakło czasu.

pkt 12 Sokołów
Również.

Meta
Jestem padnięty i zmęczony. Co innego 100km przy 25*C, suchych leśnych ścieżkach i polnych drogach, a co innego 100km przy 14*C, błocie po piasty i deszczu padającym poziomo..
...ostatkiem swojej słabej woli wtaczam się na metę.

A za rok i tak wygram;)

Sporo nowych doświadczeń.
Lekcja nr. 2: Trzeba się zdecydować, czy się chce ścigać, czy przejechać wyścig turystycznie. Opcja mieszana nie wchodzi w grę bo podczas etapów ściganych człowiek stara się nadrobić czas, który zmarnował podczas jazdy turystycznej.

Czasy
Zdjęcia: 1, 2, 3, 4, 5..
Tak, ta frotka jest różowa:)

PS Znalazłem w sieci zdjęcia dokumentujące moment gdy na starcie zostałem wyprzedzony przez 250os: 1, 2, 3 :D

Sobota, 31 maja 2008 | linkuj | komentarze(7)
Kategoria wypady w teren, imprezy rowerowe
d a n e w y j a z d u
76.58 km
25.00 km teren
03:55 h
19.55 km/h
WaypointRace 2008

Dzisiaj popełniłem start w wyścigu na orientację... Wystartowaliśmy w pięcioosobowym składzie: ja, Sajkor, Cotar, Lotnik i Willy. Start o 10:30 i już bezwładna masa rowerzystów zaczęła się przelewać na wszystkie okoliczne ścieżki, dukty, ulice... Obraliśmy trasę kierując się w znane nam okolice -tereny pomiędzy Pruszkowem, Brwinowem, a Błoniem znam całkiem dobrze więc często skracaliśmy drogę jadąc po miedzach, polnych drogach... Już po pierwszym WayPoincie peleton się przerzedził, Sajkor z Cotarem śmignęli szybko do kolejnych punktów(w efekcie odpowiednio 8. i 9. miejsce w kat.FAN), my z Lotnikiem kulturalnie śmignęliśmy dalej bez szaleństw jadąc średnio ok 25-29km/h, Willi natomiast się gdzieś zgubił. Kolejny Waypoint i już zaczęło się skakanie przez rów, jazda na azymut etc. Całkiem dobrze nam szło ale niestety wpadłem na głupi pomysł żeby skrócić sobie drogę przez ścieżkę wzdłuż miedzy... ścieżka miała jakieś 200m i zniknęła pomiędzy kartofliskiem, a "zbożem rozmaitem"... no więc wrzucamy na młynek i jazda.. 30sek później już stoimy po kolana w pokrzywach i eliminujemy zielsko z przerzutek. W perspektywie klęski jaka szykowała się patrząc na Avg. na liczniku, zamiast zawrócić poszliśmy dalej "na żywioł", niestety każda następna rzekoma "ulica" okazywała się mirażem -albo kolejną zarośniętą miedzą, albo rowem ale przedzieraliśmy się dalej wytrwale aż prawie na piechotę dotarliśmy do kolejnego punktu... "prawie" bo udało mi się znaleźć drogę na skróty którą kiedyś skracałem sobie dojazdy do Milanówka, no i teraz wiedza zdobyta na dawnych wojażach się przydała i machnęliśmy 2km w całkiem KULTURALNY sposób. W okolicach Falęcina zostaliśmy obtrąbieni przez wyprzedzającego nas białego opla który 100m dalej zatrzymał się na drodze i wyskoczyło z niego 2 typów "kominiarzy"(ubrani na czarno, wieźli miotły i jakieś sznurki "na tylnej szybie" więc moja droga dedukcji była krótka). Kierowca podbiega do nas, w ręku ma pałkę teleskopową(sic!), używając słów powszechnie uważanych za wulgarne mówi, że nie możemy 'jeździć obok siebie', potem ubzdurał sobie, że mój gest 'pokoju' który pokazałem mu jak trąbił to był "fuck" i dalej z japą... Lotnik wspomniał o równych prawach rowerzystów na drodze, powiedział że jesteśmy na maratonie i że prawa jeszcze nie złamaliśmy... jeszcze jeden jego tekst pod naszym adresem i pewnie skończyło by się na wezwaniu policji ale odjechaliśmy, on jeszcze trochę poprzeklinał i dał sobie siana... nerwowy typ, może całe życie jeździł na 30kg makrokeszu?? Po zdobyciu kolejnego punktu(fotka z mostem) śmignął przed nami William... jechał zupełnie z innej strony, nie mam bladego pojęcia jak się tam teleportował no ale był. Spytałem go tylko czy jeszcze żyje, coś tam odkrzyknął i pognał w swoją stronę. Wjechaliśmy teraz z Lotnikiem w nieznane nam obszary jakiś krzunów, łąk i lasów więc trzeba było często się salwować mapą(Lotnika, bo moja się roztopiła już od potu), a jeszcze częściej pompką bo uchodziło mi powietrze z koła(jak się przekonałem na ostatnim PitStopie -kiedy wreszcie zabrałem się do klejenia- miałem w oponie przyzwoitych rozmiarów kolec... te ********* róże przez które się przeciskaliśmy). Na jednym z takich postojów Lotnik zgubił swoją kartę zawodnika więc ostatniego waypointa zaznaczył w dość niekonwencjonalny sposób, kartkę znaleźliśmy w drodze powrotnej :/ -wyścig ostatecznie zaliczył:D Później jeszcze trochę się pogubiliśmy w lasach pomiędzy trasą katowicką, a Grodziskiem Maz -na szczęście znaleźliśmy jakąś wioskę i sklep. A więc pitstop na uzupełnienie płynów i rozmowa z ekspedientką pt "Gdzie my właściwie teraz jesteśmy?" Udało nam się wspólnie ustalić trasę powrotną[czyt: "Do cywilizacji"].. jak kobieta dowiedziała się skąd wyjechaliśmy to zrobiła dosyć dziwną minę i spuentowała, że to niemożliwe bo "tam jest Grodzisk, ale to daleko i trzeba jechać lasem, łatwo zabłądzić" czy jakoś tak:). Udało nam się dojechać do Podkowy i powrót już główną trasą z wmordewindem bez większych przygód... wtedy uzmysłowiliśmy sobie że wybraliśmy zupełnie niepotrzebnie najdalej zlokalizowane "waypointy" i sporo czasu straciliśmy... Ale i tak było SUPER!



Sporo doświadczeń na przyszłość.
Lekcja nr1: Planować trasę przed wyjechaniem na trasę.

Kilka zdjęć od organizatorów:
1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9...